To wszystko nie ma sensu. Słowo „Bóg” jest dla mnie niczym więcej niż wyrazem i wytworem ludzkiej słabości, a Biblia jest zbiorem dostojnych, ale jednak prymitywnych legend, które są ponadto dość dziecinne. Żadna interpretacja — nieważne, jak subtelna — nie może tego zmienić. Największym wrogiem wiedzy nie jest ignorancja, lecz jedynie iluzja wiedzy. Gdyby Bóg istniał, myślę, że mało prawdopodobne jest, żebym miał w sobie tyle niepotrzebnej próżności, by czuć się urażonym przez tych, którzy wątpią w jego istnienie. Nie, nie wierzę w osobowego Boga. Wciąż wierzymy, że wszechświat powinien być logiczny i piękny, ale po prostu zrezygnowaliśmy ze słowa „Bóg”. Żyj sobie przyjemnie — jeśli istnieją sprawiedliwi bogowie, to nie będzie ich obchodziło, jak pobożnym byłeś, i będą cię witać na podstawie twoich zalet. Jeśli istnieją niesprawiedliwi bogowie, to i tak nie warto ich wyznawać. Jeśli zaś nie ma bogów, to — kiedy odejdziesz, ale żyłeś szlachetnie — będziesz dalej żył w pamięci swoich bliskich. Wielu fundamentalistów twierdzi, że w interesie sceptyków leży obalanie dogmatów, a nie — że w interesie ortodoksów leży ich potwierdzanie. To oczywiście błąd. Jeśli zasugerowałbym, że pomiędzy Ziemią a Marsem, po eliptycznej orbicie wokół Słońca, podróżuje chiński czajniczek, nikt nie mógłby podważyć tego twierdzenia, zakładając, że dodałbym, iż czajniczek jest zbyt mały, by można go było dostrzec nawet za pomocą najbardziej potężnych teleskopów. Gdybym upierał się, że skoro moje założenie nie może zostać obalone, to obrazą rozumu jest w nie wątpić — od razu zostałbym uznany za bredzącego. Jeśli jednakże istnienie takiego czajniczka byłoby potwierdzone przez starożytne księgi, nauczane jako święta prawda każdej niedzieli i wtłaczane do umysłów dzieci w szkole, to niewiara w jego istnienie byłaby oznaką ekscentryczności oraz przyciągałaby do niedowiarka uwagę psychiatrów w „oświeconych” czasach — albo inkwizytorów w wiekach wcześniejszych.